Wednesday, June 20, 2007

Dalsze wieści

W zeszł piątek moja znajoma, Vita z Indonezji, została zabrana do szpitala z powodu silnego bólu w brzuchu. Przeleżała parę dni by w poniedziałek wrócić. Nie było to bardzo zagrażające życiu (choć bolące), w Indonezji jej się to już zdażało, ale ciekawie wypadło porównanie systemów medycznych.
Według jej oraz jej siostry lekarza, w Indonezji dostałaby od razu silną dawkę leków przeciwbólowych oraz antybiotyki na potem, natomiast w Japonii ... dopiero po wszystkich badaniach i po usilnych prośbach dostała środek przeciwbólowy który w Indonezji został już wycofany z użycia ze względu na za słaby efekt, a antybiotyków żadnych. Kazali jej tylko przez tydzień jeszcze odpoczywać. Widać że japońscy lekarze preferują nieingerencję, co chyba nie jest najgorsze, zważając ich wynik, czyli średnią długość życia w Japonii.
Oczywiście Vita musi zapłacić 40.000Y za tą przyjemność (po 70% upuście z ubezpieczenia), ale jeszcze z drugiego ubezpieczenia dostanie 50% zwrot, czyli wyjdzie 20.000Y za niecałe 3 dni w szpitalu i badania.
W sobotę była parapetówka u Piotra i Karoliny Siwickich (już sobie znaleźli kanji na nazwisko, ShiBiTsuki(四美月), cztery piękne księżyce). Choć wcześniej już u nich byliśmy na wigilię, dopiero teraz zrobili oficjalną parapetówkę/urodziny Karoliny. Było strasznie dużo ludzi(nie żeby się nie mieścili, dom stary, duży, z werandą), polaków(oprócz Beaty) i nie-polaków, znanych i nieznanych. Nagadałem się strasznie ze znajomymi i jeszcze nie znajomymi. Był np. Patrick, Irlandczyk uczący angielskiego, z odwiedzającymi go właśnie dwoma londyńskimi dziewczynami (wyraźny akcent :) ). Ciekawie się z nimi gadało, było co im opowiadać bo one się nie znały za bardzo Japonii, a z drugiej strony jedna była członkinią SGI - Soka Gakkai International - odłamu buddyzmu mojej host family, więc sobie i o buddyźmie porozmawialiśmy.
Wczoraj razem z niemcami (w liczbie 8), Piotrkiem, Emilem z Afganistanu oraz 2 japonkami uczącymi się niemieckiego udaliśmy się do izakaya(bar) w Irinace (w pół drogi między akademikiem a uniwerkiem). Zorganizował to Andreas, nauczyciel niemieckiego na uniwersytecie Nanzan, głównie by dać uczennicom szansę pogadania po niemiecku, cel ten sam co cotygodniowych wtorkowych obiadów na stołówce Nanzanu, w któych też biorę udział (drugi powód jedzenia tam - kończą zajęcia 40 min później, więc nigdy nie ma kolejki).
Izakaya bardzo ciekawie urządzona, jeżeli dostanę zdjęcia od Stefana to dołączę (mojemu aparatowi baterie się skończyły). Coż ... pilim, jedlim i gadalim my po niemiecku przez bite 4 godziny, nie powiem że nieciekawie, ale wybrałem mało strategiczne miejsce więc praktycznie tylko z niemcami, a nie japonkami rozmawiałem.

No comments: