Monday, August 20, 2007

Comike

W piątek naszym głównym punktem programu był Comike, Comic Market, który odbywał się w centrum konferencyjnym Big Sight w Odaibie, Tokyo.


centrum konferencyjne Big Sight. Niektórym może się wydać znajome z niektórych anime ...

Jest to jedna z największych jeżeli nie największa impreza typu konwentowego na świecie. W ciągu 3 dni pół miliona Japończyków przewija się przez ogromne hale Big Sight w celu kupowania Doujinshi, amatorskiej mangi, anime i gier, w dużej części erotycznych, dość często podczepiających się do znanych serii (np. doujinshi Harry Potter). Pojechaliśmy tam nową kolejką typu nadziemnego, na wiaduktach, cała ta dzielnica jest nowa i zaprojektowana od zera. Ludzie na stacji zdziwili nas, bo kazali nam iść w kierunku przeciwnym do tego w którym było centrum (jego odwrócone piramidy wyraźnie widoczne), okazało się że kolejka ma ponad kilometr i prowadzili nas na jej koniec. Mimo to szybko się poruszała, tak że po 30 min bylismy już w środku. Rzeczywiście, tłumy były niewyobrażalne, szczególnie na korytarzach (też ogromnych, dostosowanych do takich imprez) panował straszny zaduch. Na szczeście same sale, 3, każda wielkości boiska do piłki nożnej, były bardzo wysokie i przewiewne.
Przeszliśmy przez salę poświęconą doujinshi erotycznemu (tzn bardziej niż średni doujinshi), grom (głównie RPG i eroge, erotic game) oraz muzyce. Sala, nie powiem, była ciekawa, było się z czego pośmiać, niektóre filmy i gry były interesujące. Ja kupiłem 2 gry, jedną bijatykę ala Street Fighter, tylko między uczennicami, a drugi jakis RPG, Quaternion, który po 10 minutach naciskania skip by przejść kolejne plansze opowieści okazał się prostą nawalanką.
Druga sala miała głównie doujinshi powiązane z profesjonalnymi mangami i książkami (np. doujinshi Harry Potter), choć nie brakło też erotycznych.
Trzecia była dla tuzów światka doujinshi, ustawionych, znanych kół, takich jak Typemoon czy Nitro+. Tam było dużo merchandise'u (koszuki itp), wiele naprawdę profesjonalnych gier i filmów, część z tych grup miała też swoje anime w telewizji. Parę tytułów wpadło mi w oko, ale na gry nie mam czasu, a więc cóż ...


Cosplayerki i my

W międzyczasie udaliśmy się też na plac cosplayowców, osób przebierających się za bohaterów książki/mangi/anime. Były ich tłumy, lepiej i gorzej przebrani, za postaci które znam i których nie znałem. Zdjęć swoim aparatem niestety nie zrobiłem - bo był cały czas zaciety, a na te od Cezarego trzeba poczekać... Chyba złapali nas też reporterzy z Asahi shinbun (gazeta), bo Gosia mówi że byliśmy na pierwszej stronie wydania Tokijskiego nastepnego dnia, choć nie wiem na 100%.
Cała impreza skończyła się o 17. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, choć summa sumarum kupiłem tylko te dwie gry. Trzeba było przynajmniej kupić jeszcze doujinshi Pottera ...
Wieczorkiem poszliśmy jeszcze obejrzeć panoramę Tokyo z gmachu Fuji TV i do Ooedo onsen monogatari. Jest to onsen, gorące źródła(tu trochę udawanych bo ze studni głębinowych pompują), zrobiony tak by przypominał onseny z przed 200 laty. Jest ulica a la era Edo, wszyscy noszą yukaty(letnie kimona), można zjeść tradycyjne potrawy i kupić tradycyjne to i owo, no i oczywiście jest to też pełen onsen z wieloma basenami, łaźniami, masażem itp. Jak ktoś jedzie na dłuźej do Tokyo to naprawdę polecam.

2007年8月17日 - Komike - Comic market w Tokyo

Góra Fuji

Edit' zdjęcia Cezarego dodane

Na środę i czwartek mieliśmy zaplanowaną wspinaczkę na Fuji-san(3,776m npm). Z Sendai do Tokyo przyjechał Cezary, i w trójkę (z Gosią) pojechaliśmy pociągiem do Fujiyoshida(800m npm), z którego to miasta zaczyna się szalk Yoshidaguchi na szczyt, najdłuższy i najstarszy.
Po dłuugich przygotowaniach, zakupach pitnych i żywnościowych, porządnym obiedzie itp., w końcu wyruszyliśmy w drogę około 14. Pierwszym przystankiem był chram Sengen-jinja, w którym tradycyjnie modlili się wszyscy japończycy udający się na wspinaczkę na górę Fuji(dziś startują z piątej stacji 1600m wyżej).


Sengen-jinja

Udaliśmy się w drogę. Prawie nikogo nie spotykaliśmy, ten szlak jest teraz bardzo żadko uczęszczany, ale ładny. Aż do Umagaeshi - miejsca gdzie tradycyjnie zostawiało się konie, 1350m, pochyłość nie była zbyt duża, choć pociliśmy się na tyle że zdjeliśmy koszuki. Dopiero od pierwszej stacji wyraźnie zaczęliśmy się wspinać na razie cały czas w lesie.


Stacja 2

Stacje od pierwszej do czwartej były puste i butwiejące, jak mówiłem teraz mało kto tędy chodzi, ale to miało swój urok. Dotarliśmy do piątej stacji już po zmroku. Ta była zamieszkana więc urządziliśmy sobie długi popas, z zupą udon w wersji regionalnej(w moim przypadku) itp. Spotkaliśmy też Sarah z Anglii, która stwierdziła że się do nas przyłączy. Mieliśmy się też przespać, ale jako że nasze tępo było wolnawe trzeba było iść (nie wspomniałem, naszym celem było zobaczenie świtu ze szczytu Fuji, mieliśmy w tym celu latarki czołowe do wspinaczki).
Ponad piątą stacją kończył się las, zaczynały skały a szlak łączył się z szlakiem Kawaguchiko(tym dla leniwych), więc wpadliśmy od razu w potok ludzi. Od tej pory co parę metrów były kolejne schroniska, a jak się patrzyło w dół widać było rzekę światełek idących do góry. Po paru godzinach Sarah wymiękła, a około 2 Gosia też powiedziała że ma dość i idzie spać do schroniska, więc w końcu ostaliśmy się tylko ja i Cezary. Ostatnie podejście było naprawdę trudne. My już ostro zmęczeni (od dobrych 12 godzin się wspinamy), śpiący, noc, zimno(było ok 5 stopni i wiatr), tłum ludzi, a dodatkowo niskie cisnienie do którego nie byliśmy przyzwyczajeni więc problemy z oddychaniem. W pewnym momencie to już jak zombie szedłem, noga za nogą na osobą przede mną, mijając tch którzy odpadli podrodze. Na szczęście mieliśmy butelki z tlenem, wdychanie w czasie popasów trochę pomagało.
Dotarliśmy pod sam szczyt dokładnie przed wschodem słońca, i z tamtąd go obejrzeliśmy. Na szczyt nie sposób było się dostać bo tłum był za duży, około 4000 osób przyszło obejrzeć. Oglądanie wschodu słońca ze szczytu Fuji jest słynne w Japonii, ma nawet specjalną własną nazwę(której sobie akurat nie przypominam).
Po paru fotkach, zobaczeniu szczytu i krateru, zaczeliśmy iść w dół. W świetle słońca Fuji to zupełnie inna góra, rozciągały się wspaniałe widoki w dół. Wybraliśmy do zejścia inną drogę, szlak Sumabashiri, podobno najszybszy do zchodzenia i ... potem naprawdę klęliśmy. Rzeczywiście jest szybka - to żleb pełen pyłu wulkanicznego, bardziej się zjeżdżało niż schodziło, tylko trzeba było uważać na kamienie. Oczywiście wywaliłem się parę razy, a wszystko mieliśmy strasznie zapylone, szczególnie buty, które sobie ostro przez to zejście zjechałem.
Na dole(dochodząc do piątej stacji i biorąc autobus na dół) rozwalilśmy się na brzegu pobliskiego jeziora (jednego z pięciu jezior Fuji,Yamanaka) i poszliśmy spać. Obudziły nas po paru godzinach gromy w górach, ale chyba jeszcze nie do końca kojarzyliśmy po śnie bo jakoś nie przyszło nam do głowy że będą zaraz i u nas, czego rezultatem było dokładne przemoczenie wszystkiego co miałem.
Po tych przygodach wróciliśmy do Tokyo i po kąpieli zapadłem w głęboki sen.
Gosia natomiast obudziła się rana i spokojnie weszła na szczyt, gdzie ponownie spotkała Sarę, a następnie razem wróciły do Tokyo. Spotkaliśmy się kolejnego dnia.
2007年8月15日 - Wspinaczka na gore Fuji

Sunday, August 19, 2007

Dzień w Tokyo

W poniedziałek wieczorem pojechałem nocnym autobusem do Tokyo, tak że byłem tam koło 6 rano. Pierwszym punktem planu był największy targ rybny na świecie w Tsukiji. Umówiłem się tam z Gosią by razem zwiedzać ale w końcu się nie udało. Targ przytłacza ogromem oraz żywością. Małe elektryczne samochodziki, ludzie z wózkami pełnymi styropianów z rybami, śmigają wszędzie, na lodzie i w pudełkach setki ryb i produktów morskich, czasem małych, a czasem olbrzymich. Ale widać też wpłw turystyki. Ten targ jest w każdym przewodniku po Tokyo więc w części sklepowiej jest sporo sklepów nakierowanych na tursytów.



Drugim punktem programu była świątynia Sensouji w Asakusie, najsłynniejsza w Tokyo, choć prawdę mówiąc nie jestem do końca pewien dlaczego. Jest oczywiście duża, ma wielki pasaż handlowy przed sobą, no ale odbudowywana po wojnie.
Trzecim był Park Ueno, pierwszy oficjalny park publiczny stworzony w erze Meiji (od 1863 roku, gwałtowne unowocześnianie Japonii), z wieloma muzeami, paroma świątynkami, zoo ... w wiekszości Gosia zwiedziła go jednak sama, bo ja próbowałem kupić bilety autobusowe na kolejny dzień do Fujiyoshida u podnóża góry Fuji(bezskutecznie, wykupione wszystkie).
W końcu pojechaliśmy do Ahihabary, dzielnicy słynnej z taniej elektroniki, sklepów z mangami, anime, figurkami i wszystkim związanym z tego typu hobby. Pierwszym sklepem do którego weszliśmy okazał się sklep z figurkami. Myslałem że to jedno piętro figurek i coś inego wyżej, ale to były 7 piętra figurek ... nie że nieładnych, ale ile...
Znalazłem też w końcu pierwszy sklep RPG(przypadkiem, szukając manga cafe)! Miał w cale niezły wybór, japoński/angielski pół na pół, jak i miejsca do grania. Niestety trochę od Nagoi daleko.

Nagashima Spaland Amusement Park

W poniedziałek(13) udaliśmy się z Beatą i Piotrkiem do parku rozrywki Nagashima Spaland. Beata napomniała że chciałaby do jakiegoś pójść, a po krótkich poszukiwaniach w necie okazało się że oto mamy ten duży park tuż przed nosem, a dokładniej 40 min autobusem ekspresowym od stacji Nagoya.
Cały park zawiera onsen, część wodną oraz kolejkową, ale my kupiliśmy bilet tylko na kolejki. Ogółem było ich około dziesięciu, plus pomniejsze atrakcje, co jest w cale niezłym wynikiem. Największą jest Steel Dragon 2000, podobno najdłuższa kolejka górska na świecie(ile metrów nie wiem, ale spokojnie ponad kilometr) i trzecia najwyższa (93m), ale parę innych też jest bardzo dużych. Nam najbardziej podobał się właśnie ten Smoczek, ale tuż za nim ... White Tornado? czy jakoś tak, bardzo duża kolejka drewniana, strasznie trzęsąca na boki i tradycyjna, ale fajna. Beata i Piotrek trochę źle trawili bardziej zaawansowane kolejki z pętlami, spadaniem pionowym itp. , ale może to ozancza że po prostu ja się do nich za bardzo przyzwyczaiłem w USA...
Zaskoczyły nas krótkie kolejki do kolejek górskich, w większości staliśmy może po 10, 15 min, co biorąc pod uwagę że to był Obon, święto państwowe, nas trochę zdziwiło, ale bynajmniej nie zasmuciło.


Bardzo mokra kolejka(my juz po)

Do 4 objechaliśmy wszystkie główne atrakcje, a jako że Beata i Piotr powiedzieli nie ponownej przejażdżce Smoczkiem, wróciliśmy.

Kyoto z Gosią

W zeszłą sobotę i niedzielę (11-12 Sierpnia) pojechałem do Kyoto by trochę pozwiedzać z Gosią. Dojazd oczywiście używając Juuhachikippu - 2300Y za jeden dzień jazdy pociągami JR(kolei państwowych). To nie był Gosi pierwszy dzień w Kyoto, więc już część zwiedziła, ale okazało się że Złotego Pawilonu (Kinkakuji) jeszcze nie, więc po obejrzeniu jak suszą umeboshi, suszone, kiszone śliwki, w jednej ze świątyń, skierowaliśmy się tam.
Jak za pierwszym razem miejsce to nie za bardzo mi się podobało, za dużo obcokrajowców (prawie wyłącznie), poza tym sam pawilon jest taki sobie, tylko że pokryty złotem. Dodatkowo było strasznie upalnie, no i aparat nie chciał działać... jest to jednak żelazny punkt zwiedzania Kyoto, więc trzeba.
Jako że było strasznie upalnie nasze tępo zwiedzania było bardzo wolne, ciągle uciekaliśmy do restauracji i miejsc odpoczynku, ale zwiedziliśmy jeszcze świątynię Ryouanji, słynną z ogrodu skalnego w którym z żadnego miejsca werandy nie można zobaczyć wszystkich 15 kamieni ogrodu, a tylko 14 (15 oznacza doskonałość w Zen), oraz Ninnaji, dużą świątynię z ładnymi malunkami i piękną pagodą, jak również ładnym ogrodem skalnym, którą jednak jakoś tłum turystów omija.
W końcu pojechaliśmy na drugą stronę miasta by zobaczyć Sanjusangendo, jedną ze słynniejszych świątyń bo jest to bardzo długi pawilon(33 przestrzenie między słupami, stąd nazwa, pawilon 33 łuków) w którym ustawiono 1000 posągów boddhisatvy Kannona, boddhisatvy współczucia, plus posągi bogów opiekuńczych. Bardzo ciekawa świątynia, dodatkowo połączona z historią Miyamoto Musashiego, słynnego 17-wiecznego szermierza, który przy tej świątyni pokonał mistrza słynnej szkoły walki mieczem Yoshioka.
W końcu, po piątej, pojechaliśmy do pobliskiego Fushimi by obejrzeć chram Fushimi Inari, największą świątynię bogini Inari, odpowiedzialnej za dobre plony i powodzenie w biznesie, której symbolem jest lis, a ta akurat świątynia słynna jest z wielokilometrowej drogi przez góry w całości prawie pokrytej rzędem toori, każdy od jakiegoś darczyńcy. Całości drogi nie przeszliśmy, po kilometrze zawróciliśmy.

W niedzielę natomiast, by uciec przed upałem, pojechaliśmy do Enryaku-ji na górze Hiei. Góra Hiei jest tuż przy Kyoto (pojechaliśmy na nią koleją a potem kolejką linową), zbudowano na niejpod koniec VIII wieku klasztor (tuż przed budową Kyoto), by chronił nową stolicę od złych mocy napływających z kierunku północno-wschodniego (który był uznawany za źródło wielu klęsk i demonów). Był to klasztor sekty Tendai (założycielowi udało się zdobyć wpływy na dworze), pierwszej sekty z odłamu buddyzmu mahayany, i większość założycieli późniejszych sekt tutaj też pobierała nauki.
Klasztor był przez wieki słynny jak wielkie centrum religijne, z czasem urósł w siłę również polityczną i militarną. Klasztor miał w 16 wieku, wieku wojen w Japonii, armię idącą w dziesiątki tysięcy, aż w końcu w 1571 przyszedł Oda Nobunaga, pokonał mnichów i spalił wszystkie świątynie(wtedy było ich tam już setki) do ziemi.
Teraz jest w Enryaku-ji około kilkudziesięciu świątyń, położonych w malowniczym lesie w górach. Widać też było że są to aktywne świątynie, w czasie naszego zwiedzania odbywały się tu i ówdzie obrządki, a w głownej świątyni kapłan opowiadał o całej historii przybytku, jak również zasadach sekty Tendai(po japońsku tylko ...), m.in. że w Tendai człowiek jest uznawany za równego buddom, więc statuy budd i boddhisatvów są ustawiane na wysokości oczu, choć oddzielone rowem, który człowiek musi przejść by stać się buddą. Była to bardzo przyjemna wycieczka.

Wednesday, August 8, 2007

Wycieczka w do Matsumoto i w góry

W zeszły weekend (4-5 sierpnia) pojechaliśmy z Gosią, Karoliną i Piotrkiem na wycieczkę w góry, zwane Japońskimi alpami. Najpierw udaliśmy się do Matsumoto(松本), znanego z zamku, jednego z 4 zamków zbudowanych jeszcze w erze wojen (XVI wiek) które dotrwały do obecnych czasów. Mieliśmy jechać autobusem, ale że nie było już miejsc pojechaliśmy pociągami lokalnymi używając tzw. juuhachikippu, taniego biletu letniego na linie lokalne.
W Matsumoto zwiedziliśmy zamek razem z Sarą, miłą przewodniczką-ochotniczką pół-japonką pół-amerykanką, ulicę Kaeru-michi(蛙道, żabia ulica, ale to zabawa słowna na to że można na tej ulicy kupować (買える,kaeru) i potem wrócić do domu (帰る,kaeru)) oraz zjedliśmy lokalną sobę(makaron).


Zamek

Wieczorem okazało się że jest stulecie nadania praw miejskich i mieli z tego powodu ogromny festiwal którego główną częścią było olbrzymie bon-odori - prosty taniec grupowy, z tymże że na całe centrum miasta - głośniki wszędzie i tysiące tańczących na ulicach. Bardzo fajnie to wyglądało, każda firma, szkoła, organizacja miała własną grupkę, Gosia się na chwilę podłączyła do szkoły angielskiego.


Bon odori, grupa JR (koleje)

Wieczorkiem pojechaliśmy na camping pod Matsumoto, gdzie przenocowaliśmy. Bardzo ładny, nad rzeką, z strumyczkiem przez środek i ofuro gdzie można było się przyjemnie po japońsku wykąpać. Zerwaliśmy się jeszcze przed świtem, spakowaliśmy i chcielismy dojechać w góry (Matsumoto jest w dolinie) pociągiem i autobusem, ale się spóźnilismy na pociąg. Okazało się to nie takie złe, bo stopa złapalismy tylko po 10 min, a małżeństwo z którym pojechalismy było bardzo miłe i prawdę mówiąc dojechalismy szybciej i taniej niż planowaliśmy.
Dotarliśmy do Kamikochi(上高地), 1500m, miejsca startowego szlaków w Alpach Japońskich. Od razu spodobały mi się te góry, zielone, CHŁODNE, piękne rzeczki i jeziora (po drodze było parę elektrowni wodnych), ładne góry, wszędzie onseny ... czego chcieć więcej? Oczywiście chcieliśmy wejść na najwyższy szczyt, Okuhodakadake(奥穂高岳),3190m, ale wyszło że zabrałoby to zbyt dużo czasu, a musieliśmy zacząć wracać o 4 po południu by dostać się do Nagoi, więc wybraliśmy Yakedake(焼岳),2455m.
Najpierw podejście było bardzo spokojne, trzeba było przemaszerować do podnóży górki i wejść na brzeg żlebu biegnącego w górę. Potem pod koniec żlebu zaczęło być naprawdę stromo, w wielu miejscach były po prostu przymocowane drabiny, najwyższa z 15m. Gdy doszliśmy do chatki górskiej(500Y za pół litra wody! zdzierstwo!) byliśmy naprawdę wyczerpani. Drugi etap wędrówki, z chatki na szczyt, był już ponad lasami, stromy ale przynajmniej dla mnie łatwiejszy bo nie pędziłem tak szybko. W czasie tego podejścia zrozumiałem znaczenie nazwy szczytu. Yakedake można przetłumaczyć jako pieczony szczyt. Jest tak nazwany ponieważ poniżej szczytu jest wiele szczelin z któych wydostaje się ciepła para pełna siarki, szybko zmieniająca się w chmurki, przez co przy dobrym wietrze wygląda jakby szczyt był pieczony. Widoki ze szczytu i z pod szczytu były naprawdę wspaniałe.


Widok w dół, już niedaleko szczytu


Na szczycie

Z powrotem okazało się że są problemy. Czasy zejścia na mapie były niedoszacowane, więc lepdwie zdążyliśmy na autobus i nie zobaczyliśmy paru lokalnych ciekawych miejsc w Kamikochi.
Ogólnie była to wycieczka bardzo udana, ale powtórzę dopiero po wizycie na Fujisan. Z myślą o Fuji kupiłem laskę podróżną z stęplami Kamikochi. Po drodze na Fuji można ją podbijać w każdej z chatek odpowiednimi stęplami.

2007年8月05日ー6日 - Matsumoto i Alpy Japonskie

Monday, August 6, 2007

Wycieczka z laboratorium w okolice góry Fuji

W zeszłą środę i czwartek (1,2 sierpnia) pojechałem na wycieczkę razem z moim laboratorium w okolice Fuji-san. Nie jest to tutaj nic dziwnego, każde laboratorium ma 1 - 2 wycieczki rocznie. Jechaliśmy samochodami, 5 w tym jeden wypożyczony na tą okazję, oprócz większości laboratorium była też rodzina Yamazato-sensei, zastępcy profesora. Po zebraniu się w laboratorium zgadnijcie co było pierwszą rzeczą którą zrobiliśmy? Odpowiedź na końcu posta.
Podróż w okolicę góry odbyła się w stylu japońskim - co 100 km odpoczynek i czekanie na inne samochody. Pierwszy punkt programu - oczywiście obiad w już wybranej restauracji (z czasopisma podróżniczego) w której serwowali lokalną wersję yakisoby(makaron smażony z warzywami i mięsem, polany sosem, w okolicach Fuji-san makaron aldente) w wersji zrób-to-sam, czyli dostaliśmy składniki i smażyliśmy na dużych płytach elektrycznych po środku stołu.
Kolejnym punktem była świątynia Fujinomiya Hongu, główna świątynia Fuji-san jako boga Shinto, a trzecim wizyta w parku rozrywki - farmie, w któym można było kupić PRAWDZIWE lody śmietankowe, PRAWDZIWE mleko, oczywiście wszystko za "rozsądną" cenę. Park nie był źle zrobiony, oprócz możliwości dotykania różnych zwierzątek, dojenia krowy i oglądania kwiatków była jeszcze ciekawa wioska mongolska (mongolia stała się popularna w Japonii odkąd obu yokozunów jest mongołami, można tam było wynając nocleg) oraz las hamakowy. Las był naprawdę fajny, cień, ożywcza bryza, zielona trawka, hamak ...


Wioska mongolska

Następnie udalismy się nad jedno z 5 jezior w okolicach Fuji by zobaczyć jej panoramę tak jak na banknocie 1000Y, i w końcu do hotelu.


Widok jak na banknocie

W hotelu mieliśmy pokoje w stylu japońskim, dla każdego była yukata, więc przebraliśmy się i po kąpieli w sento(łaźni) japońskiej na kolację. Na kolacji wyszła śmieszna rzecz, na bannerze powitalnym widniało imię Sugiura, dziewczyny która wszystko zorganizowała, zamiast nazwa laboratorium lub imię profesora, wszyscy mieli ubaw.


Zdjęcie przed kolacją

Po raz pierwszy jadłem kraby, nie są złe, ale trzeba się napracować by je zjeść. Muszę powiedzieć że paluszki krabowe nie są daleko w tyle za prawdziwym krabem.
Po kolacji do północy graliśmy w jednym z pokojów w Uno,w praktyce Makao ze specjalnymi kartami. Lubię karty, ale tak 4h w to samo, jeżeli to nie brydż ...
Z samego rana znów sento, potem połączone stawy w jednej z wiosek w okolicach góry, i obiad w tradycyjnej restauracji gdzie podawali sobę. Miejscowym specjałem była gruba soba, ale mi nie smakowała, bo cienka po zanurzeniu w sosie sojowym smakowała jak sos, czyli nieźle, ale gruba ... jak soba, czyli trochę bez smaku.
W końcu jako ostatni punkt pojechaliśmy do parku safari. Był mały, ale zrobił na mnie wrażenie. Dookoła wybiegów były siatki jak z Parku Jurajskiego, wieżyczki strażnicze i rozsuwane bramy ... same zwierzęta nieco śpiące, ale mimo to fajnie jak jeleń ci przed maskę samochodu wychodzi. Oczywiście napstrykałem sporo zdjęć.


Lwica na gałęzi

Na końcu pojechaliśmy jeszcze do paru sklepów kupić omiyage - souveniry, w Japonii jest zwyczaj przywożenia jedzeniowych souvenirów z kądkolwiek pojedziesz, i centrum handlowego outletów.
Ogólne wrażenia były bardzo dobre, choć takie zwiedzanie w grupie uważałem za nieco dziwne i marnujace czas, można by zobaczyć więcej.

2007年8月01日ー02日 - Lab trip w okolice Fuji


P.S. Zaczeliśmy od zsynchronizowania naszym aparatów fotograficznych :)

Toyohama Bream Festival

Prosze nie bijcie mnie za opóźnienia, ostatnio tyle się działo ... zacznę od miejsca w któym ostatnio skończyłem, jutro 2 duże eventy - wycieczka z laboratorium w okolice Fuji i druga z polakami w góry.
W niedzielę tydzień temu (29 lipca) pojechaliśmy z Gosią na festiwal w Toyohamie(豊浜), małej wiosce rybackiej na końcu przylądka Chita pod Nagoyą, trochę za Utsumi w którym byliśmy na plaży.
Pogoda była strasznie upalna, ale mimo tego pojechaliśmy zobaczyć ten festiwal słynny z tego że uczestnicy (jak zawsze, w grupach po miasteczku) noszą duże makiety leszczy.
Najpierw obejrzeliśmy znoszenie ryb na centralny plac, co było dość normalnie japońskie. Grupa japończyków nosi ciężkie coś - tu makieta ryby, towarzyszą im bębny oraz wózeczek z dużą ilością napojów, w większości alkocholowych. Po drodze się wygłupiają się trochę.
Druga cżeść, na głownym placu, była bardziej ciekawa. po kolei każda z ryb okrążała plac 3 razy (3 okrążenia symbolizują oczyszczenie), a potem udawała się do świątyni(przenośnej, na placu nie ma prawdziwej). Tylko małe rybki, noszone przez dzieci, się przedostawały, a duże rozbijały się o toori i zawracały. Nie jestem niestety pewnien co to oznaczało ... Co było ciekawe to to że te noszone ryby było bardzo trudno kontrolować, może za dużo ludzi na raz? Więc zawsze biegało paru uczestników przy ogonie próbując go odciągnąć od tłumu.
Obejrzeliśmy końcówkę małych rybek oraz dwie duże, ale potem mieliśmy już dość, więc na resztę dnia pojechaliśmy na plażę do Utsumi, gdzie ja już raz byłem w porze deszczowej.
Dopiero teraz zobaczyłem japońską plażę w pełnej okazałości, i się zdziwiłem. Pierwsza rzecz która wpadała w oczy to fakt że byli na niej praktycznie tylko młodzi ludzie. Dodatkowo ogólnie mówiąc wszyscy się doskonale prezentowali, praktycznie nie było brzydkich dziewczyn, większość miała piękną opaleniznę, a niektóre nawet makijaż! Nie mówię że nie było mile popatrzyć, ale to świadczy że tutaj plaża nie jest miejscem dla każdego, a raczej miejscem do prezentowania swej urody, co wydało mi się strasznie dziwne.

2007年7月29日 - Toyohama Bream festival z Gosia